“Ruscy owinęli dziecku głowę streczem i je udusili”. Polak opowiada o walce i pomocy Ukrainie
Ma Rosjan za sąsiadów i przyznaje, że przez lata był z nimi w przyjacielskich stosunkach. – Gdy w Ukrainie zobaczyłem to bestialstwo, dzwoniłem do nich i pytałem: “Dlaczego?”. Mówili, że Ukraińcy to samo zło. Pieprzenie! Nie było co gadać, zerwałem z nimi stosunki. Poszedłem walczyć z ich rodakami w Ukrainie – mówi w tokfm.pl Ryszard Doda.
Ryszard Doda był wtedy pod Kijowem, gdzie pomagał Ukraińcom odpierać atak armii Putina. Zapamiętał, że przedarł się do nich cywil z pobliskich domostw i poprosił, żeby nie strzelali. Zaraz bowiem tamtejszą drogą miała przejechać jego żona, która z czwórką dzieci uciekała przed wojną. Jak facet chciał, tak zrobili. Nim jednak zobaczyli BMW z rodziną, usłyszeli rosyjski ostrzał. Gdy już ustał, podbiegli do auta. Karoseria była rozciętą kulami, a na jezdni leżały zwłoki całej rodziny.
– Wywlekli ich z samochodu i dobili. I teraz wyobraź sobie, co ten ojciec rodziny czuł w tamtym momencie. Co czuły te 19-letnie chłopaki, które z nami walczyły. A pamiętaj, że w Ukrainie jest tradycja szybkiego ożenku, więc oni już mieli żony i dzieci. Gdy coś takiego zobaczyli, to dostali piany na ustach i już się nie patyczkowali, tylko wybijali Ruskich, jak leci. Mam zdjęcia z tego okresu i mógłbym na nich doliczyć się tysięcy trupów – opisuje.
Jak dodaje, nie dziwi się ukraińskiej furii, bo to, co rok temu zobaczył pod Kijowem i później na froncie wschodnim, zaskoczyło nawet jego. A mówi, że jako żołnierz Legii Cudzoziemskiej był już na wojnie w Somalii i w Rwandzie, gdzie w 1994 roku Hutu dokonywało ludobójstwa na Tutsi i skąd pomagał ewakuować Europejczyków.
– Widziałem tam wiele rzeczy, ale zaskoczyło mnie to bestialstwo Rosjan. Bo niby cywilizowani ludzie, z którymi przecież żyjemy w Europie, a robią takie rzeczy, że w pale nie mieści! I nie mówię tylko o Buczy czy Irpieniu, gdzie znajdowaliśmy stosy zabitych cywilów, ale o całym terenie Ukrainy, na którym ta chamska noga postała. Nie chodzi o to, że jeden ruski żołnierz nawalił się gorzałą i zastrzelił dzieciaka. Robili to masowo i pewnie na trzeźwo. Ale jak można dziecku owinąć głowę streczem i je udusić?! Jak można zgwałcić kobietę i jeszcze obciąć jej piersi nożem?! Jak można zmasakrować młotkiem twarz człowiekowi, by została z niej tylko miazga?! Wszystko to widzieliśmy, ja i Ukraińcy. Nie dziwota, że dostali piany – mówi.
Mieszka w Braniewie przy granicy z obwodem kaliningradzkim. Ma więc Rosjan za sąsiadów i przyznaje, że przez lata był z nimi w przyjacielskich stosunkach. Nieraz bywało, że razem wznosili toast za to, “by wojny nigdy nie było”. – Okazało się, że tylko grali. Gdy w Ukrainie zobaczyłem to bestialstwo, dzwoniłem do nich i pytałem: “Dlaczego?”. Mówili, że Ukraińcy to samo zło, bo wyrzynali Rosjan podczas II wojny światowej i Polaków na Wołyniu. Pieprzenie! Ja im nie rzygałem skargami, że Ruscy wtedy mordowali i wywozili Polaków. Nie było co gadać, zerwałem z nimi stosunki. Poszedłem walczyć z ich rodakami w Ukrainie – tłumaczy mój rozmówca.
“Dantejskie sceny”
Ryszard ma 58 lat i prowadzi firmę czarterującą jachty. Przed 24 lutego 2022 roku nie spodziewał się, że jeszcze wróci na wojnę. Po jej wybuchu w Ukrainie ludzie z jego terenu zorganizowali zbiórkę na pomoc humanitarną i poprosili dawnego żołnierza, by pojechał z nią do Kijowa, a w drodze powrotnej przywiózł uchodźców. Doda zgodził się i ruszył z misją.
– Dostałem kontakt do Ukraińca, który miał mnie poprowadzić. Odebrał dopiero, gdy dojeżdżałem do granicy. Przedstawił się jako Viktor i powiedział, że na przejściu w Korczowej czekają na mnie jego ludzie. I rzeczywiście, jak tylko przeskoczyłem granicę, podjechał patrol ukraińskiej policji i polecili mi trzymać się jak najbliżej ich zderzaka. Bo tam panował już totalny chaos i panika. Do granicy ciągnął się sznur samochodów, masa ludzi napierała na przejście. Dantejskie sceny. Później widziałem, jak ochotnicy budowali na drogach zapory, umocnienia ogniowe, kopali rowy, cuda niewidy. Miasta szykowały się do obrony: ludzie latali z workami, spawali zapory czołgowe z rur, kątowników i czego się dało, robili koktajle Mołotowa – wspomina.
Policja eskortowała Ryszarda “na kogutach” i co jakiś czas przekazywała go sobie w drodze do Kijowa. Gdy w końcu trafił w pobliże stolicy, pojawił się sam Viktor, który wyjechał po Polaka wozem bojowym BTR-80, zdobytym od Rosjan.
– Opowiedział mi o swoim oddziale. Okazało się, że spośród 60. ochotników tylko pięciu miało wcześniej cokolwiek do czynienia z bronią. Teraz ukraińskie wojsko perfekcyjnie nauczyło się walczyć, ale wtedy to była bieda. Zobaczyłem, że ta armia chodzi w kapciach – bez mundurów ani kamizelek. Co kto miał, włożył na siebie i ruszył do walki. To już wiedziałem, że na jednym rejsie z pomocą się nie skończy. Zadzwoniłem do kolegi z Polski i powiedziałem, czego chłopaki z ukraińskich oddziałów potrzebują. Gdy potem wróciłem do kraju, byłem w szoku, bo już czekało na mnie 36 palet! Były tam medykamenty, mundury, kamizelki kuloodporne, buty, skarpety, majtki. Dla strażaków: stroje, pompy, gaśnice, nożyce do rozcinania, podnośniki. Załadowaliśmy to na TIR-a, którego użyczyła nam jedna z firm, po czym wsiadłem i jazda – opowiada.
Tym razem dotarł za Lwów, gdzie dary przejęli Ukraińcy, by przekazać je dalej. Z kolei Ryszard wsiadł do samochodu podstawionego przez kolegów Viktora i ruszył do stolicy Ukrainy. Stwierdził bowiem, że wykorzysta swoje doświadczenie wojskowe i pomoże obrońcom Kijowa. Była już taka możliwość, bo kilka dni wcześniej prezydent Wołodymyr Zełenski ogłosił powstanie legionu cudzoziemskiego i zaprosił do niego ochotników z zagranicy.
“Ruscy mieli oczy kwadratowe ze strachu i sikali w majtki”
– Na początku to był dom wariatów. Oddziały partyzantów wyrastały samoistnie na osiedlach Kijowa. To byli chłopcy z bloków, którzy przed samym wybuchem wojny dostali trochę broni, a teraz leźli tam, gdzie byli Rosjanie i próbowali do nich strzelać. Robił się z tego niebezpieczny bałagan, bo nie mieli łączności i nikomu nie podlegali. W nocy jeden drugiego – przez przypadek – mógł zabić, bo wyłaził, nie wiedział o innych, a tu ogień. Dopiero później armia zaczęła to porządkować. Wprowadziła m.in. opaski z taśmy, żeby Ukraińcy mogli się rozpoznać. Najpierw były żółte, następnie niebieskie, później zielone… Co jakiś czas zmieniano kolor, żeby Ruskich zmylić, bo oni przebierali się za obrońców Kijowa – opisuje Ryszard Doda.
Jak dodaje, z początku walczył na ulicach stolicy, a potem dołączył do zwiadu i przechodził przez linię frontu. – Gdy w mediach przeżywano tę ruską kolumnę, która ciągnęła się przez 60 km od Kijowa, to dla nas był to raj na ziemi. Bo Ukraińcy pootwierali wszystkie śluzy i woda wylała się na łąki i pola, a Ruscy nie mogli zleźć z drogi. Gdyby ich czołg czy wóz pancerny zjechał z szosy, to zaraz ugrzązłby w błocie. Siedzieli więc na drodze, a myśmy przełazili im na tyły i podawali artylerii ich pozycje. Ukraińcy wyciągali działo z ukrycia i walili w Ruskich. Ci próbowali dać dyla, więc wrzucaliśmy im miny na drogę jak kamienie. A w nocy replay – opowiada.
Z czasem Ukraińcy przejmowali od Rosjan coraz więcej artylerii i dostawali sprzęt z Zachodu. – Amerykańskie pociski przeciwpancerne Javelin, niemieckie Pancerfausty, polskie granatniki… Ukraińcy walili w Ruskich wszystkim, co mieli. Straty po naszej stronie były niewielkie, bo to była bardziej wojna partyzancka i atakowało się niewielkimi siłami – wspomina.
Później jednak Ryszard wszedł z ukraińskim oddziałem do Buczy pod Kijowem, gdzie ujrzał masę ofiar. Byli to cywile, zamordowani przez Rosjan jakby w zemście za to, że nie powiodło im się z obrońcami Ukrainy. – Trudno, k..wa, opisać, co tam zobaczyliśmy. W mediach pokazywano zbiorową mogiłę, ale to ułamek wszystkiego, co było po domach, garażach, piwniczkach. W tych ostatnich chowali się cywile, a Ruscy im tam wrzucali granaty. Możesz sobie to wyobrazić? Mała piwnica, do której przed wojną wsadziłbyś metr ziemniaka i parę słoiczków, a teraz tam kryła się cała rodzina. Po wybuchu granatu szczątki ciał były wszędzie. Jak tak można?! – podnosi głos.
Widział też garaże, do których Rosjanie zapędzali rodziny, po czym je rozstrzeliwali. – Matka, ojciec i dzieci w różnym wieku. Wszyscy martwi. Wychodzisz z jednego takiego garażu i natykasz się na następny. Stosy trupów! A jeszcze zwłoki kobiet z zakrwawionymi kroczami… A później dorywasz takiego ruskiego gnoja, każesz mu wywlec kieszenie, a tam obrączki, łańcuszki i ukraińskie drobniaki. Wszystko ukradzione trupom. Jak Ruscy wpadali w nasze ręce, to mieli oczy kwadratowe ze strachu, cali się trzęśli i sikali w majtki. Pieprzyli, że nie wiedzieli, że idą na wojnę. Ale jak tylko mieli możliwość, to zajeb…li trupowi pralkę, lodówkę czy iPhone’a. Gdy Ukraińcy zobaczyli, jak wygląda ten ruski mir, wpadli we wściekłość. Przestali patyczkować się z Ruskimi na froncie. To już było oko za oko, łeb za łeb – podkreśla Ryszard Doda.
“Synu, zdejmuj ubranie”
Mój rozmówca mówi, że na koniec dnia – po powrocie do bazy – nie rozpamiętywał obrazów ludobójstwa dokonanego przez Rosjan. Ani tego, że niejeden raz jego życie było zagrożone. – No, zdarzało się, że koło uszu świszczały kule… Ale jeśli je słyszysz, to znaczy, że one nie dla ciebie. A po powrocie do bazy człowiek się wyłącza, nie ma rozgrzebywania myśli – wyjaśnia.
Zaraz jednak dodaje, że mówi za siebie. Dobiega sześćdziesiątki, a w Legii Cudzoziemskiej niejedno już widział i zdążył się zahartować. Ale chłopcy z ukraińskiej armii czasem popadają w marazm. Siadają w kącie z telefonem w ręku i wlepiają w niego puste spojrzenie. Wystarczy jednak do nich podejść i okazuje się, że telefon mają wyłączony.
– Pomaga w tym wszystkim ta niesamowita ofiarność cywilów, którzy zaglądają do bazy, żeby zaopiekować się żołnierzami. Jak wracasz ujeb…ny po całym dniu, to czasem jesteś tak oblepiony błotem, że kałacha na ręce nie możesz znaleźć. Od razu słyszysz od kobiet: “Synu, zdejmuj ubranie”. Nie pierd…lisz się, tylko od razu ciuchy lecą w dół. Dostajesz coś na zmianę i ani się obejrzysz, a już kubek z gorącą herbatą trzymasz w rękach. Później dają ci michę, z której tylko coś dzióbniesz, bo ciągle lecisz na adrenalinie. A potem do wyra. Jak wstajesz, to na krześle masz już wszystko wyprane, wysuszone, pocerowane, wyprasowane i poskładane. Dbają o ciebie jak o własne dzieci – opowiada.
– A co z tymi młodymi od wyłączonych telefonów? – dopytuję.
– Nic, wstają rano i idą do roboty, czyli na wojnę. A po jakimś czasie trzeba ich zluzować, żeby mogli pojechać do domu, nachlać się, bo na froncie nie piją. Wpadają w apatię, bo wojna bije po głowach. Jak wracam do Ukrainy, to muszę z nimi posiedzieć chociaż przez parę godzin. Rozmawiają ze mną otwarcie, bo wiedzą, że mogą wyspowiadać mi się, jak księdzu. Ale o tym nie będę ci opowiadał, bo to ich sprawy – ucina.
Jedni tęsknią za żonami i dziećmi, które wyjechały do Polski, a inni “ratują głowy” miłością do dziewczyn, które zostały w Ukrainie. I jak mówi żartobliwie Ryszard, tym też wojna “bije na dekiel”. – Na przykład podlatuje do mnie jeden żołnierz i prosi: “Ty, weź mnie osłaniaj, bo muszę wskoczyć do tamtego ogródka”. Mówię, że k…a, po co, przecież jabłka mamy! A on: “Jakie jabłka, muszę kwiaty zerwać”. No i zapieprza do tego ogródka i kwiaty zrywa dla kobity, a my go osłaniamy, bo Ruscy są w drugim budynku. Po wszystkim rzucam: “Przecież mogli cię zaje…ć”. Słyszę: “A pomyśl, co ona mogłaby mi zrobić, gdybym bez kwiatów przyszedł” – opowiada mój rozmówca.
“Transport 200, bo do tira wchodzi 200 trumien”
Po obronie Kijowa Ryszard Doda zaczął jeździć na front wschodni, ale już nie jako żołnierz biorący udział w walkach, lecz po to, by zaopatrywać ukraińskie oddziały. Przed tygodniem wrócił z trasy po Słowiańsku, Krematorsku, Bachmutcie. Teraz to tam toczą się najbardziej zacięte walki. Oddziały liniowe mają duże potrzeby, więc zgłaszają je Ryszardowi, a jego znajomi w Polsce robią zbiórki i to kupują. Chodzi m.in. o opatrunki, płyty do kamizelek kuloodpornych, buty wojskowe, śpiwory i butle gazowe. Były legionista przywozi to do Ukrainy, przez co żołnierze wołają na niego Mikołaj.
Mówi, że gdy dojeżdża do linii frontu, widzi “postrzelane” samochody, transporty rozbitych czołgów i przemieszczające się oddziały. Ale jeszcze kilka kilometrów od pola walki ludzie usiłują żyć normalnie. – Sklepy, nawet kawiarnie są otwarte i mieszkańcy do nich chodzą, jakby nic się nie działo. Gdy artyleria milknie w oddali, zapytałbyś: “To gdzie tu jest wojna?” – stwierdza.
Jednak ledwie kawałek dalej zaczyna się inny świat. Huk artylerii się nasila, a wraz z nim krzyk rannych żołnierzy, którzy są wynoszeni spod ostrzału, czasem z urwanymi nogami i rękami. – Tam nieraz trzeba spierd…ać, bo Grady (rosyjskie rakiety – przyp. red.) sypią się na łeb. Ruscy walą też na okrągło z artylerii. Posyłają Ukraińcom na łeb tonę stali, a dostają ze 100 kilo, bo ukraińskim oddziałom brakuje dział i amunicji. W dodatku muszą ją oszczędzać na wypadek szturmu, który zagroziłby pierwszej linii – tłumaczy.
Do niedawna, zanim wojska Putina zmieniły taktykę, widział prawdziwą rzeź Rosjan. W pierwszej linii do ataku mieli iść skazańcy, którzy zostali zwerbowani do armii w rosyjskich więzieniach. Z ich życiem dowódcy w ogóle się nie liczyli. – Podejrzewam, że coś im dawali i nie chodzi o gorzałę, tylko o prochy. Na początku pchali ławą tych skazańców, a Ukraińcy ich tłukli na potęgę. Potem szli kolejni i kolejni. Na każdą ławę włazili następni. Tam były stosy trupów. Nazywaliśmy to “transport 200”, bo do tira wchodzi 200 trumien. Kiedyś widziałem na nagraniu z drona, jak Ruscy te trumny upychali do tira. Tak piętrowali na ścisk – wspomina.
Jak dodaje, teraz Rosjanie wysyłają do walki niewielkie, dziesięcioosobowe grupy bojowe, a za nimi puszczają najlepsze jednostki wojsk powietrzno-desantowych. – Jak Ukraińcy otwierają ogień do tych gnojków, to Ruscy poznają ich pozycje, szybko ustalają punkty ogniowe i zaczynają ich okładać artylerią. Walą wszystkim, co mają, bo chcą się przedrzeć i wziąć Bachmut w kleszcze. Ukraińcy kopią linie obrony jedna za drugą. Wiedzą, że muszą Ruskich wykrwawiać, bo czekają na sprzęt z Zachodu – opisuje.
Wkurzają go jednak głosy, że armia Ukrainy długo już nie wytrzyma. Mówi, że na polskich generałów, którzy tak mówią w mediach, w ukraińskim okopie spadłyby za to “joby”. – Obrońcy zrozumieli, że nie mają innego wyjścia, tylko wygrać. Bo jak Rosjanie to zrobią, to wyrżną naród ukraiński. Dlatego morale Ukraińców jest niesamowite i dlatego ciągle szkolą w garnizonach nowych żołnierzy. Będą walczyć do zwycięstwa – podkreśla mój rozmówca.
“Pijemy tę kawę, a stal sypie nam się na łby”
Czasem musi jednak pożegnać kumpla z ukraińskiego oddziału. Tak było z Olegiem Sobczenką z 72. Samodzielnej Brygady Zmechanizowanej im. Czarnych Zaporożców, którego Ryszard chce wspomnieć w rozmowie ze mną. – Oleg służył w zwiadzie i potrzebował samochodu oraz drona. Bardzo o to prosił. To kupiliśmy obie rzeczy i mu je zawiozłem. Widzieliśmy się w sobotę i mocno się ucieszył. Mówił: “Teraz to dopiero Ruskim dowalimy!”. A że musiałem jechać dalej, to zaprosił mnie na poniedziałek na grilla. Gdy wróciłem, jego już nie było. Zginął w ostrzale artyleryjskim – wspomina.
Gdy przed wyjazdem do Polski żegna się z kolegami, to pytają, kiedy znów wpadnie na kawę. Taką podawaną w specyficznych warunkach, bo w okopach. – Za każdym razem, gdy wracam do Ukrainy, to łażę tam do nich. Pijemy tę kawę, a stal sypie nam się na łby. Niektórych już z nami nie ma. Trudno powiedzieć, kto zginął, a kto trafił do niewoli. Przepadli bez wieści pomiędzy tymi kawami – puentuje Ryszard Doda.
Więcej informacji o tym, jak wesprzeć zbiórkę na sprzęt dla walczących Ukraińców, można uzyskać na profilu “Dwa Narody-Jedno serce”.
Czytaj także
- “To moja wojna. Biję chłopców Putina”. O polskich ochotnikach walczących w Ukrainie
- Jak rosyjski wywiad hoduje nielegała? “Szyją legendę, a potem scalają z nią człowieka”
- Dzieci z Mariupola. “Tego ranka w telewizji zabrzmiało słowo ‘wojna’. Chyba stałam się dorosła”